Maria Bąk – projektantka, artystka, autorka najnowszej wystawy pt. „Trzeci wymiar rzemiosła”, prezentowanej w witrynie Fundacji Bochińskich w Halach Targowych w Gdyni, Kasper Hein – designer, plakacista, autor identyfikacji wizualnej oraz Ania Kotkiewicz – ceramiczka i kuratorka, opowiadają o tym jak przebiega granica między projektowaniem, a artystyczną intuicją – i czy w ogóle warto ją wyznaczać? Przyglądamy się współczesnym praktykom twórczym: pracy z ceramiką, grafiką i mediami cyfrowymi.
Początki twórczej drogi
Ania Kotkiewicz: Mario, najpierw studiowałaś wzornictwo. Kasprze, ty studiowałeś Sztukę Mediów i Edukację Wizualną. Wiem, że te kierunki charakteryzują się dużą różnorodnością – jest mnóstwo technik, przedmiotów projektowych, ale też artystycznych. Dlatego chciałam zapytać: spośród tego całego zróżnicowania, z którym mieliście do czynienia, dlaczego akurat wybraliście tę dziedzinę, którą teraz się zajmujecie?
Maria Bąk: Właściwie ceramiką zajmowałam się jeszcze przed studiami. Już jako trzynastolatka zaczęłam hobbystycznie lepić z gliny i od tamtej pory miałam z nią regularny kontakt. Im więcej doświadczenia i wiedzy zdobywałam, tym więcej pytań się pojawiało. Na studiach szukałam konkretnych odpowiedzi. Podczas zajęć pracowaliśmy z różnymi materiałami i bardzo podobało mi się odkrywanie ich, lubiłam eksperymentować z technologiami. Myślę, że gdybym naprawdę chciała, mogłabym być dobra w pracy z każdym z nich, ale z ceramiki byłam najlepsza, najbardziej świadoma w swoich działaniach. Naturalnym było to, że przy niej pozostałam.

A.K: Nie spodziewałam się, że to zaczęło się aż tak wcześnie. Co w takim razie najbardziej Cię do niej przyciąga?
M.B: Jej prostota. Nie potrzeba wielkich maszyn, wiedzy, pieniędzy. Żeby zacząć wystarczą ręce i szczere chęci. Moje pierwsze próby na tym właśnie polegały, że doświadczałam gliny i testowałam jej możliwości. Później, gdy miałam blokady twórcze i nie wiedziałam, jak pobudzić kreatywność, wracałam właśnie do takiego ręcznego lepienia. Miałam nawet taką „misję”, że przez miesiąc codziennie wieczorem robiłam jeden projekt kubka – nieważne, czy byłam zmęczona, czy po imprezie. Brałam pół kilograma gliny i coś tworzyłam. I to naprawdę mnie odblokowało.
Kasper Hein: To świetne ćwiczenie warsztatowe.
A.K: A jak to wyglądało u Ciebie, Kasper?
K.H: Tak jak wspomniałaś – na studiach mieliśmy naprawdę wiele różnych zajęć. To nie były typowe studia graficzne. Mieliśmy grafikę warsztatową, rzeźbę, malarstwo, rysunek, fotografię czy też film… Praktycznie wszystkiego po trochu. Ale to projektowanie graficzne (w szczególności plakat), najbardziej ze mną zostało. W tego rodzaju projektowaniu podoba mi się przede wszystkim to, że masz kontakt z kimś – z osobą, dla której coś tworzysz, albo z szerszą publicznością. To forma dialogu między projektantem a odbiorcą. Ta praca nie jest tylko „moja” – to wynik współpracy. Ktoś zasiał ziarenko, ja je podlewałem i mamy wspólnie wyhodowany kwiat. Plakaty natomiast tworzę głównie hobbystycznie, nie zajmuję się tym zawodowo. Dlatego te prace są bardziej osobiste.
A.K: Czyli plakat to taka Twoja własna forma twórczości?
K.H: Tak. W pracy się tym nie zajmuję – chyba że plakat jest częścią identyfikacji wizualnej. Przede wszystkim jest formą mojego wyrazu, czy też spojrzenia na świat… Nie robię ich pod brief – są to przemyślenia, obserwacje, czasem coś, co mnie zaintryguje podczas spaceru, a czasem coś, na co wpadnę przy smacznej kolacji. Potem staram się to wszystko jakoś zobrazować.

Plakaty: Kasper Hein
M.B: Właśnie, jak powiedziałeś „zobrazować”, to ja bym niektóre twoje prace nazwała obrazami, a nie plakatami. One nie zapraszają, nie mają tytułów – to zapis emocji, doświadczenia.
K.H: Tak, dokładnie. Chciałbym, żeby każdy plakat był przestrzenią do namysłu. Żeby odbiorca musiał się zatrzymać, spróbować go zinterpretować, rozszyfrować, lub po prostu poznać. Nie chcę, żeby wszystko od razu było oczywiste. Zależy mi na tym, aby odbiorca choć przez chwilę widział „świat” takim, jakim ja go widzę.
O procesie
A.K: Każdy twórca ma inny sposób pracy. Ja mam tak, że często pomijam proces rysowania i szukam kształtu poprzez kontakt z materiałem, badam na żywo technikę i formę, wtedy dopiero czasem zaczynam szkicować, po czym znowu wracam do pracy z materiałem. A jak to wygląda u Ciebie, Kasper? Zaczynasz od szkicu czy od razu pracujesz na tablecie?
K.H: To zależy. Czasem od razu na tablecie, jeśli jestem w domu. Natomiast kiedy podróżuję, korzystam z ołówka i szkicownika. Potem skanuję i pracuję dalej na komputerze. Nie mam jednej, stałej drogi – wszystko zależy od efektu, który chcę osiągnąć. Mam taki plakat z bananem – namalowałem go farbami, zeskanowałem, a potem dodałem tylko różowy kolor cyfrowo.
A.K: A Ty, Mario?
M.B: U mnie zawsze zaczyna się od szkicu. Mam kilka szkicowników porozrzucanych po różnych miejscach, żeby zawsze mieć coś pod ręką. Moje rysunki są bardzo proste, bez koloru, cieniowania – bardziej zapis gestu, idei. Nie muszą być zrozumiałe dla innych, ważne, że dla mnie są czytelne. Po czasie, gdy trochę odleżą, wybieram, które z nich rozwijać w trójwymiarze.
Technologia – odbiera autentyczności?
A.K: Jeśli chodzi o technologię – kiedy patrzymy na polską szkołę plakatu, to widać, że opierała się głównie na ręcznym liternictwie. W ceramice również – dominowały techniki odlewnicze, niekiedy ręcznie malowane, na przykładzie Bolesławca czy Włocławka. Jesteśmy jako społeczeństwo przyzwyczajeni do „ręczności”, widzimy w tym wartość. Świat się zmienia, rozwija się technologia, pojawiają się nowe narzędzia. Na przykład tablet w którym można imitować ołówek, albo drukarka 3D, która tworzy coś, co wygląda jak ręcznie plecione. Jak myślicie, czy nowe narzędzia odbierają coś z autentyczności? Czy z perspektywy odbiorcy, technologia w waszej pracy czemuś ujmuje?
M.B: Uważam, że technologia powinna być zawsze na drugim planie. Nie może być najważniejsza ani tą, która jako pierwsza przyciąga uwagę. Obiekty powinny być interesujące same w sobie – wywoływać emocje, zachęcać do podejścia bliżej. Technologia to tylko narzędzie pomagające osiągnąć cel.

K.H: Zgadzam się w stu procentach. Technologia jest po prostu jednym z wielu narzędzi. Oczywiście nie krytykuję tych, co tworzą wyłącznie cyfrowo ani tych co technologii nie używają. To kwestia wyboru, wygody, zamierzonego efektu. A odbiorca? No, to już zależy od niego – czy uzna efekt za mniej szlachetny. Jak powiedziała Maria – najważniejszy jest przekaz, a nie sposób jego wytworzenia.
A.K: A co z AI? Wkracza prawie wszędzie. W grafice – AI generuje obrazy, projekty… Czy to dla Ciebie, Kasper, jest zagrożenie? Czy raczej traktujesz to, jak kolejne narzędzie?
K.H: W moich pracach graficznych raczej nie korzystam z AI. Chyba, że mam jakąś zagwostkę i spytam Chat GPT czy ma na to rozwiązanie. Niezaprzeczalnie – jest to narzędzie, które może pomóc. Nie uważam, że AI to realne zagrożenie dla kreatywnych twórców cyfrowych. Bardziej dla ludzi, którzy są „narzędziem” – wykonują powtarzalne, techniczne zadania, bez twórczego pierwiastka.
Kreatywność jest tworzeniem idei od zera – tego AI nie zastąpi. Cały czas w większości przypadków da się odróżnić co zrobił człowiek, a co wygenerowała sztuczna intelignecja.
A.K: No właśnie, ale tempo rozwoju jest bardzo szybkie. Myślicie, że ta granica może się z czasem zatrzeć?
K.H: W przypadku foto realizmu – pewnie tak. Już teraz AI robi niesamowite rzeczy w fotografii czy filmie. sztuka, abstrakcyjne myślenie – to wciąż domena człowieka.
Maszyna bazuje na danych, a artyzm to coś z duszy. Tego nie da się odwzorować w pełni.
A.K: Gdyby technologię drukarki 3D do ceramiki dałoby się jeszcze bardziej ulepszyć i dopracować poprzez skontrolowanie np. poziomu wilgotności – czy nadal nazwałabyś swoje prace rzemieślniczymi?
M.B: Jeśli chodzi o glinę, nawet jeśli zmierzymy wilgotność, to jest to wciąż materiał bardzo żywy. Efekt końcowy jest w dużej mierze wrażeniem wizualnym, odczuciem – czymś, czego maszyna nie wyczuje. Drukarka nie wie, czy chcemy, żeby coś zapadło się o 5 czy 7 milimetrów. Często, my sami tego nie wiemy, dopóki tego nie zobaczymy. Jednak moje działania nie są tylko ręcznym wyrabianiem masy i podsuszaniem wydruków. Nawet przy idealnym sprzęcie, wciąż ręcznie rozrysowuję i komponuję trajektorie, pomimo użycia komputera. Na to nie ma przepisu.
A.K: Bardzo podobają mi się te fragmenty w twoich pracach, gdy ścieżki się zapadają, nakładają na siebie. To przypomina błąd, niedoskonałość. Czy jest to celowe działanie? Projektujesz „niedoskonałości”, żeby podkreślić rzemieślniczość swoich prac?

M.B: Tak, to celowy zabieg. Czasem coś wyjdzie przypadkiem, ale wtedy analizuję, dlaczego tak się stało i jak mogę to świadomie powtórzyć. W moich pracach bardzo ważna jest linia i ścieżka. Traktuję je jako gest, rytm. To mój punkt wyjścia, który mogę rozwijać, multiplikować, zawężać, pogłębiać… ale zawsze świadomie.
Artysta czy projektant?
A.K: Jak określacie siebie – bardziej jako artystów czy projektantów?
M.B: Cały czas szukam odpowiedzi. W sztukach użytkowych czuję się pewniej, bliska jest mi także sztuka konceptualna. Sporadycznie sięgam również po działania stricte artystyczne. Nie chcę się zamykać w jednej roli.
K.H: Myślę, że przez to, że staram się twardo stąpać po ziemi (a przynajmniej tak mi się wydaje) to dobrą odpowiedzią byłoby, że projektantem. Z głębi serca powiem, że w pracy jestem projektantem, ale kiedy chcę odpocząć i wyrazić siebie – staję się artystą.
A.K: No właśnie. Ja też. Ceramika jest dla mnie czymś bardzo osobistym, jest świetną materią do przeprowadzania eksperymentów. W tej dziedzinie ciekawi mnie również aspekt tworzenia własnego narzędzia – takiego, dzięki któremu można osiągnąć efekty zupełnie unikatowe, wcześniej nieplanowane. Przy takim podejściu, z każdym kolejnym krokiem odkrywam coś nowego, co mnie porusza i prowadzi dalej. Natomiast przy projektowaniu wystaw, od początku skupiam się na pożądanym efekcie. Na tym, aby scenografia w syntetyczny, prosty i zrozumiały sposób opowiadała o założonym temacie. Tu ramy działań i cele są konkretne i zależne również od wizji drugiej osoby, której prace chcę zaprezentować. Zdecydowanie mniej tu miejsca na spontaniczne gesty, ale w tego typu pracy równie dobrze się odnajduję.
K.H: Myślę, że w każdym z nas są dwie osoby – artysta i projektant. Projektant to ktoś, kto pracuje w strukturze, optymalizuje, ulepsza. Artysta – eksploruje, rozwija się, ale nie zawsze wie, dokąd zmierza. I to też jest super.
M.B: Często nie czuję potrzeby, żeby to koniecznie definiować. Szczególnie, że dochodzi tu jeszcze trzecia rola. Rola rzemieślnika, który pojawia się gdzieś pomiędzy artystą, a projektantem. Najważniejsze jest to, co przekazujemy naszymi obiektami.
Nowe oblicze rzemiosła
A.K: Obiekt może być zarówno funkcjonalny, jak i niosący przekaz. Coraz częściej rzemiosło nie ogranicza się już do funkcji użytkowej. Mario, jak myślisz – jak dziś zmienia się postrzeganie rzemiosła?
M.B: Kiedyś rzemiosło służyło przede wszystkim codziennym potrzebom – tworzyło się praktyczne przedmioty: miski, stoły, krzesła. To były rzeczy niezbędne w każdej kuchni i domu. Dziś większość przedmiotów użytkowych pochodzi z masowej produkcji, a rzemiosło pełni zupełnie inną funkcję. Odpowiada na potrzebę wyjątkowości, estetyki, emocji. To już nie tylko użytkowość, ale doświadczenie. Kontakt z czymś unikalnym, ręcznie wykonanym, bardziej wyrafinowanym. Rzemiosło przeszło drogę od codzienności do nośnika wartości kulturowych i osobistych.
A.K: Świetnym przykładem tego zjawiska jest polska wystawa Romantyczny Brutalizm. Podróż w głąb polskiego rzemiosła i designu, która zadebiutowała w kwietniu podczas Milan Design Week. Ekspozycja ukazuje wyraźny zwrot od masowej produkcji ku unikatowym obiektom. Jak, Waszym zdaniem, zmienia się rola rzemiosła w świecie przesyconym przedmiotami?
K.H.: Mam wrażenie, że ludzie coraz bardziej doceniają pracę rzemieślniczą, o której przez jakiś czas było stosunkowo cicho. Popularność artystycznego rzemiosła można zauważyć na targach, gdzie wystawców jest coraz więcej, a chętnych, by coś kupić, nie maleje. Co do przesycenia przedmiotami, wydaje mi się, że ludzie są bardziej świadomi i starają się kupować coraz częściej bezpośrednio od twórców. Rzemiosło ma coraz większe znaczenie bo w przeciwieństwie do przedmiotów produkowanych masowo, jest unikatowe, trwalsze i bardziej osobiste.

A.K: Zaobserwowaliście nowe zjawiska na styku rzemiosła, technologii i sztuki w innych krajach, które Was inspirują?
M.B.: Dla mnie inspirujące są działania z opracowywaniem nowych materiałów i metod. Szczególnie dużo takich projektów obserwowałam podczas Dutch Design Week. Szkliwa robione przy użyciu mleka, soku z buraków, spalin samochodowych. Formy odlewnicze budowane z gipsowych klocków, które pozostawiały faktury niczym brutalistyczne deskowania odciśnięte na ścianach budynków. Zabiegi proste, ale jednak wymagające zmiany myślenia.
Co dalej?
A.K: A w kontekście przyszłości – macie jakieś plany? W którą stronę chcecie, żeby wasza twórczość zmierzała?
M.B: Bardzo chciałabym się dalej rozwijać!
K.H: Jeśli chodzi o przyszłość, to widzę przed sobą cały czas dwie nierozłączne ścieżki – artystyczną i projektową. Artystyczna, czyli plakaty, z którymi jeżdżę w takie miejsca jak trójmiejskie PaNaTo czy Targi Rzeczy Ładnych gdzie poznaję mnóstwo inspirujących ludzi, tym samym poszerzając swoją artystyczną świadomość. Moim głównym celem w tej sferze jest dotrzeć do szerszego grona odbiorców i zwiększyć rozpoznawalność mojej pracy. Nie chodzi tu o popularność – bardziej o poczucie przynależności do środowiska artystycznego. Marzy mi się również stworzenie muralu w przestrzeni miejskiej. Mam taki plakat „Śledzik z Gdyni” – byłoby super, gdyby pojawił się kiedyś na jakiejś ścianie w Gdyni. Ostatnio spełniłem małe marzenie i we współpracy z ZIMNO powstała kolekcja z moimi projektami! Więc wszystko jest możliwe. A projektowo po prostu chciałbym rozwijać warsztat i być bardziej pewnym siebie w tym co robię. Podsumowując, warto marzyć i wyznaczać sobie ścieżki, bo ewidentnie to działa!

Plakat: Kasper Hein
M.B: My już możemy cię przyjąć do naszej grupy! Mamy za sobą jedną udaną realizację. To było naprawdę świetne doświadczenie. Czułam spokój, widząc, że Ania zna się na kolorach i kompozycjach, a ty, Kasper, wiesz, jak pisać litery.
A.K: A Ty, Mario – w jaką stronę chciałabyś pójść?
M.B: Chciałabym zrobić krok dalej. To, co pokazuję na wystawie w Gdyni, ma wymiar edukacyjny – to proces, możliwości i eksperymenty. Natomiast w tym momencie zależy mi na tym, aby te próby przekształcić w konkretne obiekty. Na przykład podświetlane formy z porcelany mają potencjał, by stać się oprawami oświetleniowymi. Nie chcę, żeby ludzie mówili: „zobaczcie, to druk 3D”. Chciałabym, żeby po prostu chcieli mieć je w domu. Oprócz tego w swoich ostatnich poszukiwaniach często wracam do folkloru i obiektów etnograficznych. Brakuje mi dzisiaj dobrych projektów „ludowych”, czyli takich, które naprawdę byłyby robione dla ludzi. Przeznaczonych dla określonych grup społecznych i ze zrozumieniem ich własnych potrzeb. A jeszcze najlepiej przez nich samych. Taka grupa nie musi być ograniczona terytorium, może być określona poglądami, zawodem, więzami rodzinnymi czy innymi relacjami. To jest ciekawy temat, który chciałabym jeszcze rozwinąć artystycznie.

A.K: Wspominałaś, że klienci czasem nie chcą kupować twoich prac, bo są „za mało ręczne”. Myślisz, że to się zmieni?
M.B: Jeszcze nie próbowałam wyjść z tym jako własna marka, a studio, w którym teraz pracuję, znane jest z ceramiki „ręcznie robionej, toczonej na kole”. Moje obiekty są zupełnie inne. Ludzie są nimi zaciekawieni, ale często przyszli po coś zupełnie innego. Możliwe, że świat jest już na nie gotowy, tylko ja jeszcze o tym nie wiem. Na wernisażu byłam zaskoczona – przyszli ceramicy, którzy dopytywali o techniczne detale, i osoby od druku 3D, które były zainteresowane, jak to się wygina w programach. Spodziewałam się, że będę musiała tłumaczyć wszystko od podstaw, a oni naprawdę dużo wiedzieli.
A.K.: Gdynianie jak zwykle nie zawodzą! Dziękuję Wam, że podzieliliście się swoimi historiami i sposobem myślenia o tworzeniu. Poruszacie tematy, które są mi bardzo bliskie: pasja, świadomość procesu i potrzeba szukania własnej drogi, nawet jeśli nie zawsze wiadomo, dokąd ona prowadzi. Życzę Wam powodzenia w dalszych działaniach. Odwagi, żeby iść tą drogą po swojemu i na własnych zasadach.

Anna Maria Kotkiewicz
Artystka – projektantka, animatorka, ceramiczka, zafascynowana materią gliny, jej właściwościami i symboliką. Ukończyła Architekturę Wnętrz z wyróżnieniem, prezentując dyplom na wystawie w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu. Kontynuowała swoją edukację w studio ceramicznym na Łotwie oraz w Guldagergaard – International Ceramic Research Center w Danii. Wystawiała swoje prace m.in. na Biennale w Piotrkowie Trybunalskim oraz Ogólnopolskiej wystawie pt. “Materia Prima” we Wrocławiu. Ukończyła Akademię Sztuk Pięknych we Wrocławiu z tytułem Magistra Sztuk Pięknych w zakresie ceramiki artystycznej i wzornictwa.